{Enith}:
… takich szkód, jak np. stadko jeleni, ślimory czy dzikie króliki …
To u mnie jednak mam szczęście, bo specjalnie kompostownik ulokowałem za ogrodzeniem ogródka, a nasze dzikie zwierzaki z megafauny do kompostownika się nie pakują. Nie liczę jednak:
– ryjówek/ myszy leśnych i zaroślowych/ nornic,
– zaskrońców ścigających te pierwsze,
– kotów od sąsiadów i kota naszego, ścigających te pierwsze,
– kun (kamionka i tumaki) ścigających te pierwsze,
– małych jaszczurek, dogrzewających się nam w ogródku, ściganych przez wszystko powyżej.
Lisy już nie podchodzą, bo nie ma już dla nich kur u sąsiadów. Jeden jenot, jaki smyrgnał mi przez drogę, frekwencji nie czyni. Jelenie są, ale daleko, u nas z głodu by padły, bo wokół nas są sośniaki i trawa jest śladowo. Za to zaglądają zapłotowo sarny, bo im swego czasu lizawkę solną i paśnik o te 50 m postawiłem w borze. One latem skubią zapłotową trawkę, jaka wyrosła na spłachetku kiedyś demolowanym przez kury sąsiada. Nie odważę się płoszyć tych saren, nie po to im za płotem dodatkowy pojnik zasilany rynną w grunt wkopałem – poprawiłem tylko opłotowanie i na ogródek nam nie wnikają.
Jeden młodociany zając ze swą mamą się nie liczy, bo to było raz, a potem drugi, zimą, na grządkę kapustowatych nam wlazł i próbował się dobierać do brukselek in situ, ale grządkę dodatkowo dogrodziłem* i się obszedł, biedula, smakiem. Wnikał, jak się okazało, od podwórza!. Bramką kic-kic i do ogródka hyc. Ale sam jestem winien, bo zlikwidowałem opłotowanie pomiędzy domem a ogrodem, zostawiając zewnętrzne.
Sumując – megafaunę mamy, ale pod kontrolą.
Mikro[mezo]fauna? Hmmm:
{Enith}:
… Jeśli kompostować będziesz wyłącznie odpady ogrodowe, jak trawę, liście, zmielone gałęzie, raczej nie doczekasz się żadnych gryzoni, bo one takich rzeczy chyba nie jedzą …
Też tak myślałem, gdy zrezygnowałem z wyrzucania do kompostu pestek pokompotowych, do jakich nasze zagłodzone dzikie myszy i nornice się dobierały – ślady żerowania na pestkach dowodem. Ale niedawno zalęgły się nam w kompoście pędraki, za pędrakami zmasowały na kompostownik atak nornice, do niedawna słabo reprezentowalne [vivant koty!]. Kot nasz i sąsiada zawsze jednak trzymał je w ryzach.
Ale jak wyjechałem stamtąd na dłużej, to za pędrakami pojawił się i kret, tuż obok kompostownika, smakosz. Temu postawiłem światłem ładowany glebowy brzęczyk-płoszydełko.
[…]
Wojny biologicznej końca nie widać…
Jednak nie namówi mnie nasza {E.} na wojnę z użyciem samopałów, jak ongi, bo u nas po ogródkach i dzieci smyrgają…
… zamykany plastikowy kompostownik zapobiegnie problemowi …
Cóż… W mym 1. plastikowym protokompostowniku, właśnie z beczki, zimą się przez ściankę plastikową circa 7 mm [2 cale?] grubą jakaś właśnie myszowata gadzina wgryzła. Taka piękną beczkę nam zdemolowała, zdobyczną, beskurcyja. Tuż nad ziemią, zamarzniętą na kość, się wgryzła, a beka wkopana była na pół głęboko w ziemię, palisadą zgrabną zamaskowana [niedaleko okno sąsiadki, estetki z zacięciem arhystokrhatycznym] – nic to dla myszy czy innej ryjówki – sądząc po śladach ząbków na krawędzi otworu.
Beka poszła na podziemny zbiornik na deszczówkę, przez dziurę po myszy [ryjówce?] spod rynny zasilaną, nad beką atrapa studni z kołowrotem. U nas nawet dziurawa beczka się nie zmarnuje …
Liczę na rewanżyk, bo coś rzadko pisuje nam wspominki {Enith} et consortes…
Już nie wspominając o naszej pl-Australijce…
?
Dar61
*/ Śp. sąsiad nieco mnie za ten czyn od egoistów i antyekologów skrytykował. No to potem przez kilka lat obsadzałem naszą polanę, pozapłotowo, baterią drzewek i krzewów, ku tzw. zgryzowisku. Niezły zagajniczek tam z tego porósł…
d61
No Comments
Comments are closed.